"(...) Marek prosi mnie na kielicha. W tle Wacek właśnie. Ten od Izaury, miłości szalonej i we wsi największej. Wacek młodzieńcem już był i to drugiej młodości, dziewuchy wciąż nie miał i rodzice martwić się zaczynali, że mu sperma jaja rozwali. Dlatego, gdy po wsi zaczęła wałęsać się Izaura, jak ją później przezwano, rodzice Wacka przygarnęli przybłędę pod swój dach, tak dla syna, żeby miał. I fakt, Wacek miał, kiedy chciał, jak to się chwalił kolegom. I nawet pogłoski jakoby pół wsi Izaurę miało, nie były w stanie wybić mu jej z głowy. Ach, cóż to był za związek! Robota w polu i parzenie się w stodole. Trwało to tak wiele miesięcy, aż pewnego dnia Wackowie wszyscy pojechali do kościoła z Bogiem się spotkać. Wróciwszy do domu, Izaury już nie było. Spakowała swoje ciuchy i ich pieniądze. Uciekła. Kilka miesięcy później, Izaura wróciła, mówiąc "jestem w ciąży" wprost w Wackowe oczęta. I choć wyliczenia arytmetyczne nie bardzo się zgadzały co mądrzejszym matematykom we wsi, to Izaura po raz kolejny znalazła schronienie w domu Wacków. Wkrótce jednak ponownie znikła i słuch po niej zaginął. Wacek ożenił się z inną dzieciatą kobietą, spłodził dwójkę kolejnych mini Wacków, wąs zapuścił kopalniany i wraz z ojcem kaszankę robili. A gdy robota w polu była, to brali sąsiadów do pomocy, w podzięce prosząc ich na bimber i ową kaszankę. Flaków nigdy zbyt dokładnie nie czyścili, ino wodą raz czy dwa przepłukali, po czym wpychali we flaka swój wyrób. Co mniej brzydliwi jedli, a potem zwijali się w boleściach. Długo szczęście Wacka nie trwało. Rodzice pomarli, zaraz po nich żona raka dostała i dziś trzy nieboszczki leżą obok siebie na gminnym cmentarzu. Dzieci dorosły, opuściły wieś, a Wacek coraz częściej zaczął wpadać do Marka na kielicha.
- Nie mogę, samochodem jestem – odpowiadam.
- To co, kurwa?! Ja piję i jeżdżę! (...)"
powiedzaaaaa, poniedziałek, 30 marca 2015
留言