Podjeżdżam do takiej jednej na wypizdowie kompletnym. Lepianki zwane przez nas Bronxem, choć czarnuchy z Bronxu w życiu takiej bidy nie widziały i nie zobaczą. Idzie baba, wiaderka dźwiga. Wołam, podchodzę:
- Co tam pani niesie? - zagajam.
- Aaa gówno na gnojownik... Sąsiedzi gdzieś pojechali to wybieram z wychodka, a śmierdzi to cholerstwo, że oddychać się nie da... Patrz pan, cała brudna jestem, ręce po łokcie...
Tak sobie stoimy przy tych wiadrach pełnych jej gówna i gaworzymy jakby wybieranie swoich klocków czy patrzenie się na gówno, które wyszło z dupy twojego rozmówcy było czymś normalnym. Przechodzę do rzeczy, proszę o podpis, bo polecony, kobita opiera się ręką o samochód... i zostawia na nim gówno...
- Oj, patrz pan, ubrudziłam panu...
PS. Tak naprawdę to historia kolegi z pracy, ale w 1 osobie brzmi lepiej.
powiedzaaaaa, sobota, 24 sierpnia 2013
Comments