Z Polsatu dowiedziałem się, że zarabiam na poczcie 2 tyś. zł. Pozwolę sobie sprostować - 1250 zł. Siedzę, piję GIPa (nie Główny Inspektorat Pracy tylko Grand Imperial Porter) i ślę text napisany wczoraj:
Klient mi zmarł, chłop koło 60-tki, ponoć śmiercią tragiczną, a szefowa od kilku dni pyta mnie "i co się stało"? Taka różnica między mną a nią, mężczyznami a babami. Gadałem z tym facetem ze 3 razy w tygodniu, nawet parę dni przed śmiercią dał mi 5 zł z przekazu, w ciągu ostatnich 3 lat zebrałem od niego z kilkaset autografów i... nie obchodzi mnie jak zginął. Co za różnica jak? Szefowa chyba nigdy chłopa na oczy nie widziała, a ciekawa...
Z wdową widziałem się już 2 razy. Ona nie mówi, ja nie pytam. Nie ma "tak mi przykro", jak w amerykańskich filmach.
Nie ma miesiąca, by mi jakiś klient nie umarł. Śmierć krąży wokół, ludzie nie wychodzą do furtki, kto inny odbiera za nich listy, emerytury odsyłam z powrotem do ZUSu, po miesiącu pukam z zasiłkiem pogrzebowym. Wdowy stoją w progu ubrane na czarno, czasem opowiadają, jak ich mąż czekał pół dnia na szpitalnym korytarzu i na tym korytarzu umarł.
I co ja mam im wtedy odpowiedzieć?
powiedzaaaaa, sobota, 18 października 2014
コメント