Znajomą znajomej mojej mamy bolała głowa przez 2 tygodnie. Poszła do lekarza. Okazało się, że ma guza mózgu. 2 tygodnie później zakopali ją 2 metry pod ziemią. (lead taki, żeby profesjonalnie było.)
Nie ma dnia żebym nie myślał o śmierci i nie wyobrażał sobie siebie na szpitalnym łóżku, na korytarzu (bo na pewno wyląduje na korytarzu). Śmierć jednak postrzegam głównie w kategoriach wybawienia i ratunku. Świat nie jest fajnym miejscem, a życie to słaba rozrywka. Gdy już wyląduję na onkologii to, rzecz jasna, pewnie będę srał w portki ze strachu i błagał Boga o litość, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, to umrę a la Brudny Harry, wyzywając życie od najgorszego gówna, w jakie przyszło mi wdepnąć. Mam plan skręcać się z bólu i oglądać filmy o obozowym życiu w Auschwitz, coby nie zapomnieć jakie życie jest wspaniałe. Zobaczymy, co mi z tego wyjdzie.
Umrę zatem pewnie standardowo, czyli na szpitalnym korytarzu tuż przy kiblu, ale życzenia co do tej okazji mam bardziej wygórowane. Bo tak:
- najbardziej chciałbym umrzeć w czymś, co powszechnie nazywa się końcem świata, ale zadowolę się globalną katastrofą typu pierdolnięcie meteorytu. 200-metrowa fala wody sunąca w moją stronę byłaby wystarczająco dramatyczna. Grzyb atomowy i fala uderzeniowa rodem z nuklearnej wizji Sary Connor również zaspokoiłyby mój zmysł estetyczny.
- skok Lechonia z dwunastego piętra hotelu Hudson w NY wydaje się interesującą propozycją. Nie wiedzieć czemu, zawsze widzę go jak skacze czytając gazetę. Że niby w drodze na tamten świat (ta, jasne) zaciekawił go wynik Jankesów. Skok z okna, tudzież balkonu czy dachu jest bardzo pociągający (chyba przez wysokość i ładne widoki. A może to jakieś ikarowe mrzonki?).
- wypadek samochodowy w stylu Jamesa Deana też przemawia do mej wyobraźni. Kawałki słuchane w trakcie wypadku bedą się przecież kojarzyć bliskim z owym pierdolnięciem w furgonetkę, drzewo, ocean. Zawsze to ciekawsze niż zdychać w szpitalu. A i pomnik może wyjść ciekawy - jak ten cygan na moim cmentarzu, który wymalował sobie BMW na marmurze.
- można się też machnąć na pasku od spodni i wtedy ludzie będą mieli co opowiadać. "Weszłam do garażu, a on tam już wisiał ze spodniami w kostkach". Dobór majtek może tu mieć znaczenie kluczowe. Tylko to szarpnięcie w trakcie spadania wydaje się dość odpychające. Można też wyryć na belce txt typu "Brooks tu był", jak taki jeden dziadek.
- otwarcie żył wydaje się jednym z bardziej spokojnych sposobów, zaś efekt końcowy odpowiednio makabryczny, jeśli człowiek się potnie w wannie z wodą. Zdecydowanym radzę ciąć się wzdłuż żył, a nie w poprzek, bo jeszcze Was odratują i wstyd będzie.
- przedawkowania (czy to prochów czy dragów) są w dalszym ciągu trendy w pewnych kręgach. Mamy tu bowiem samą śmietankę, tj. 3/4 sceny jazzowej, pół rockowej, no i aktorzy. W przyszłym roku stuknie 50 lat od czasu zgonu Marilyn Monroe. Te zamknięte i nieme pokoje, białe łóżka i zimne ciała na nich budzą odpowiedni dreszcz w wyobraźni.
- tytuł filmu z Donem Johnsonem wskazuje na "kulę w łeb". Polska nie Stany i broni się tu nie kupi za okazaniem prawa jazdy, ale dla chcącego... Do ścian upapranych krwią oczy nasze zdążyły już nieco przywyknąć, ale i tak pomysł wydaje się przedni. Szybko, łatwo i skutecznie. Proszę jednakowoż pamiętać o odpowiednim umiejscowieniu lufy i zdjęciu blokady, coby potem nie gadać jak to Was Bóg uratował, bo - kula w łeb!
- katastrofy lotnicze są fajne, wygodne (zwłaszcza w 1 klasie), a i zarobić można, jeśli się z prezydentem poleci. Tylko jak tu się załapać na rządowy lot?
- atak serca w trakcie szczytowania z dwiema Azjatkami jest niestety chyba jeszcze mniej prawdopodobny niż lot z prezydentem.
No i to chyba takie główne tendencje albo już pisać mi się nie chce. Można oczywiście zginąć przygnieciony bankomatem albo udławić się precelkiem, ale tego typu upokorzenia chyba bym nie przeżył.
PS. W szafce, w kuchni leży mój projekt własnego pomnika - skromna płyta w ziemię i dopisek, żeby nie przynosić kwiatów. Także jak co, to tego...
powiedzaaaaa, niedziela, 04 grudnia 2011
Comentarios